Stałem przy oknie, przed blokiem stała jakaś "Ona". Patrzyłem się na nią, na nią patrzeć się nie bałem. Jej zakłopotany wzrok mówił do mnie. Ciepłem i chyba jakimś zrozumieniem. Chyba chciała mi pomóc. Nagle spojrzenie przerwał "Jakiś Jej On". I gdy zobaczyłem jego oczy, wiedziałem, byłem pewny, że muszę zrobić to co powiedział mi ów dzwon, chyba nawet go usłyszałem, a na pewno moje serce przybliżyło więź z jego sercem.
Może zrobię wcześniej coś... zwykłego? Prozaicznego? Zadzwoniłem więc do Rafała. I tak mu mówię, żeby wpadł, dzisiaj, meczyk, piwko... On do mnie, że nie, że brak czasu, jakieś tam tanie wymówki. Pewnie jakąś małolatę dymał.
Chuj z nim.
Od przedszkola upraszam się o uwagę najlepszego kumpla, a może to nie kumpel?
Czy ja znowu słyszałem dzwon?
I znowu stoję. Na przystanku, wszystko płynie. Kolejne autobusy, fale wchodzą, wychodzą, przesiadają się, rozmawiają... Tylko mnie tam nie było.
Poszedłem do swojej Ewy. Gdzieś tam wychodziła. Oddałem jej klucze do mieszkania. "Czemu mnie nie odwiedzasz?" "Nie jesteśmy już razem..." - mówi, wszystko jasne. "A lubisz mnie jeszcze trochę?" "Na dzień dzisiejszy" - przerwała, pomalowała usta, uśmiechnęła się... Ach ileż bym dał, żeby móc znowu ją dotknąć, poczuć jej włosy... - "... nienawidzę"
Nigdy żaden dzwon nie bił jak moje serce. Coraz wolniej. Wolniej? Byłem w szpitalu? Nie, to tylko sygnał z telewizora mnie obudził. Ten pisk, który by i martwego obudził... I moje serce, i dzwon, coraz słabiej i wolniej i już został tylko ten monotonny pisk a wykres stał się linią prostą.
Umarłem.
I znowu stoję na tym placu. Jestem a nikt mnie nie zauważa, płyną wokół mnie, tak jakby mnie tam nie było.
Pozdrawiam, Adam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz