sobota, 30 października 2010

20.

     Zaczęło się od tego, że stałem na placu. Wokół mnie ludzie. Nie szli a płynęli. Setki tysięcy w ułamku sekundy, nie szli a płynęli. Od tysiącleci wszak wiadomo, że wszystko płynie. Stałem, nie obserwowałem ich, bałem się spojrzeć. Oni nie widzieli mnie. Nagle wszystko się zatrzymało. Nagle pomyślałem, że wiem co muszę zrobić. O wszystkim powiedziało mi serce dzwonu pobliskiego kościoła. Głębokimi potężnymi uderzeniami połączyło się z rytmem mojego serca.

     Stałem przy oknie, przed blokiem stała jakaś "Ona". Patrzyłem się na nią, na nią patrzeć się nie bałem. Jej zakłopotany wzrok mówił do mnie. Ciepłem i chyba jakimś zrozumieniem. Chyba chciała mi pomóc. Nagle spojrzenie przerwał "Jakiś Jej On". I gdy zobaczyłem jego oczy, wiedziałem, byłem pewny, że muszę zrobić to co powiedział mi ów dzwon, chyba nawet go usłyszałem, a na pewno moje serce przybliżyło więź z jego sercem.

     Może zrobię wcześniej coś... zwykłego? Prozaicznego? Zadzwoniłem więc do Rafała. I tak mu mówię, żeby wpadł, dzisiaj, meczyk, piwko... On do mnie, że nie, że brak czasu, jakieś tam tanie wymówki. Pewnie jakąś małolatę dymał. 

Chuj z nim.

Od przedszkola upraszam się o uwagę najlepszego kumpla, a może to nie kumpel? 

Czy ja znowu słyszałem dzwon?


     I znowu stoję. Na przystanku, wszystko płynie. Kolejne autobusy, fale wchodzą, wychodzą, przesiadają się, rozmawiają... Tylko mnie tam nie było.

     Poszedłem do swojej Ewy. Gdzieś tam wychodziła. Oddałem jej klucze do mieszkania. "Czemu mnie nie odwiedzasz?" "Nie jesteśmy już razem..." - mówi, wszystko jasne. "A lubisz mnie jeszcze trochę?" "Na dzień dzisiejszy" - przerwała, pomalowała usta, uśmiechnęła się... Ach ileż bym dał, żeby móc znowu ją dotknąć, poczuć jej włosy... - "... nienawidzę"

     Nigdy żaden dzwon nie bił jak moje serce. Coraz wolniej. Wolniej? Byłem w szpitalu? Nie, to tylko sygnał z telewizora mnie obudził. Ten pisk, który by i martwego obudził... I moje serce, i dzwon, coraz słabiej i wolniej i już został tylko ten monotonny pisk a wykres stał się linią prostą.

            Umarłem.

     I znowu stoję na tym placu. Jestem a nikt mnie nie zauważa, płyną wokół mnie, tak jakby mnie tam nie było.

Pozdrawiam, Adam

środa, 20 października 2010

19.


Chciałem opowiedzieć wam o jednym z moich sąsiadów.
Od zawsze był stary. Zajmował najmniejsze mieszkanie
w naszej kamienicy. Na klatce schodowej przy jego
drzwiach przez szpary i dziurkę od klucza - tak sobie to
wyobrażałem - ulatywał dym papierosowy.

Był stary od zawsze.
 
Jako dzieciak bałem się i brzydziłem tej jego starości i
omijałem okolice jego klitki najszerszym możliwym manewrem.

Zmieniło się to dnia, kiedy ja oglądałem jak on ogląda
gołębie na naszym podwórku. Byłem wtedy nastolatkiem
i ciekawił mnie cały świat, w szczególności ten stary
tajemniczy człowiek. Tego dnia jego oczy wyglądały,
jakby na nich spoczywał cały jego smutek, w powiekach
zwartwienie, na twarzy starość. Podszedł do mnie i
zaczął mówić. Jego głos brzmiał jak kamień przesuwany
po kamieniach, a czasem jak bulgoczące błoto.
 
Był stary.
 
Zaczął mi opowiadać liczne historie o sobie. Tak, jakby
w życiu był wszystkim  i wszystko robił. Jego historie
brzmiały jak te wymyślane przez moich rówieśników
w celu kreowania swojego ja, lecz miały w sobie to
magiczne coś, co sprawiało, że brzmiały, jakby historie
rówieśników były tylko słabymi kopiami opowieści starca.

Z magnetofonu puszczał stare kasety ze starą muzyką,
jakiej nigdzie poza jego mieszkaniem nie słyszałem.
Opowiadał niekończące się historie, a ja byłem w stanie
słuchać ich do nienadchodzącego końca.

Poznałem jego życie. Stałem się stary.

***

Czy to nie byłoby chamskie? Budzisz się z ogromnym bólem głowy, słyszysz świdrujące pytanie "Jak się pan nazywa? Możemy podać pana nazwisko? Możemy podać pana nazwisko?". Przed sobą jak przez mgłę widzisz ciemnowłosą dwudziestokilkoletnią dziewczynę z mikrofonem w ręku - o! radiowcy! - myślisz. Powoli te myśli tworzą już jedną spójną całość, masz epickiego kaca giganta, radiowcy przyszli przeprowadzić z tobą wywiad, zyskasz sławę, kobiety a już na pewno jakąś gaśnicę, do ugaszenia kaca.

Nic z tego.

Druga fala myśli, ta druga, która zazwyczaj wykazuje się realistyką ale też dużo bardziej boli, mówi że nie masz kaca, powoli, trybik za trybikiem, szczegóły się sczepiają, wolniej niż przy teorii z kacem, chociaż w głębi serca chciałbyś jednak mieć epickiego kaca, uwierz mi na słowo. Nagle oprócz ślicznej twarzy dziewczyny z mikrofonem zaczynasz zauważać inne szczegóły otoczenia. Za dziewczyną są drzewa, wysokie, liściaste, jest lato. Nie kładłeś się spać przypadkiem na jesień? Zresztą. To może tylko sen jest, albo koszmar jakiś. Jest lato. Za dziewczyną drzewa, wysokie, potężne, dęby? A może nie takie wielkie, może trochę mniejsze, może brzozy? Człowieku. Tyle lat mieszkałeś w mieście, nie potrafisz nawet dębu od brzozy odróżnić. Wiesz jedynie, że drzewa to są, na pewno nie trawa ani żadna inna łąka, nie kwiaty, tylko drzewa. Mógłbyś wspiąć na którąś gałąź, otworzyć paczkę Marlborasów i palić papieros za papierosem obserwując te dziwne zachowania ludzi pod tobą, wiedziałbyś co się stało. Tymczasem oprócz dziewczyny z mikrofonem i nieziemsko pięknym głosem, a za nią drzewami nieznanego gatunku rozpoznajesz coś nowego, błyski. Widzisz czasem błyski czerwonego lub niebieskiego światła, a może to i te błyski i te są? Wiesz, że pojawiły się dużo później niż owa panienka, teraz już widzisz, że w białej letniej sukience. Świat odzyskuje ostrość. Przestajesz słyszeć pytania o swoje nazwisko. Próbujesz z wysiłkiem podnieść głowę, ale nic z tego, ta opada z powrotem na ziemię, ale nie czujesz uderzenia. Nie czujesz chyba nic, nawet już całkiem słyszeć przestałeś, widzisz tylko dziewczynę z radia w letniej sukience, z mikrofonem z długą czarną gąbką a za nią wysokie drzewa, czujesz, że jest bardzo ciepło i chyba powoli się ściemnia.

Spróbuj coś powiedzieć baranie!
- K...Kim jestem? - przez zaschnięte gardło zadajesz najgłupsze pytanie, jakie tylko jestem w stanie sobie wyobrazić, tobie wyobraźni tej chyba brakuje, ale ja jestem narratorem i rozumiem twój błąd.
- Ja się pana pytam! Jak się pan nazywa? - nagle zacząłeś słyszeć, głośniej i wyraźniej, oprócz pytania niewiasty słyszysz jakieś warkoty, nie to silników, nie to złomowiska, no, wiesz już gdzie jesteś?
- Po co ci moje nazwisko? - powiedziałeś już, jak się tobie wydawało całkiem zdrowym głosem, lekką męską
chrypą, wiem, że wyobrażałeś sobie, że chciałbyś, żeby dziewczyna zakochała się w twoim głosie a tobie oddała swoje ciało, potem zatrudniła w radio. Ale przecież nie jesteś bezrobotny, chociaż w takim momencie to i tak nie ważne.
- Chcemy powiedzieć, że zginął pan w wypadku, jak pan ma na nazwisko?

Czy to nie byłoby chamskie?

***

by nie zgubić.